Piotr Budniak, urodził się w 1991 r. w Świebodzinie. W Zielonej Górze ukończył Państwową Szkołę Muzyczną im. Mieczysława Karłowicza. W latach 2012-2014 był członkiem popularnego zespołu LemON. Obecnie spełnia się jako perkusista jazzowy, udzielający się w wielu zespołach. Na swoim koncie ma nagrody laureata wielu konkursów zarówno krajowych, jak i zagranicznych.
Zachęcamy do odwiedzenia jego kanału na Youtube i subskrypcji.
Honorata Szkudlarek: Skąd w Panu pasja do muzyki? Od kiedy jest Pan z nią związany?
Piotr Budniak: W moim rodzinnym domu zawsze było bardzo dużo muzyki i w zupełnie naturalny sposób była ona od dziecka obecna w moim życiu. Można śmiało rzecz, że to sprawa pokoleniowa w mojej rodzinie. Mój pradziadek Julian, którego nie miałem niestety okazji poznać i znam go tylko z opowieści, był według rodzinnej legendy bardzo zdolnym i wziętym muzykiem - grał na wielu instrumentach a prowadzone przez niego zespoły były rozchwytywane w okolicach Zielonej Góry i Gniezna a dokładnie Witkowa, gdzie wcześniej mieszkał. Jego dzieci były wykształcone muzycznie i tak miałem okazję od małego słuchać wujka Rajmunda grającego na trąbce, cioci Uli, która grała na skrzypcach i pianinie, ale przede wszystkim mojej babci Izabelli, która grała na pianinie i pięknie śpiewała. Moja mama także uczyła się gry na pianinie a jej dzieci, czyli moje rodzeństwo uczęszczało do szkół muzycznych odkąd pamiętam. Najstarsza siostra Paulina grała na skrzypcach, starszy brat Mikołaj zaczynał od gry na wiolonczeli, później chwycił za kontrabas, z którym pozostał do dziś, a siostra Michalina skończyła szkołę muzyczną na flecie poprzecznym, ale w międzyczasie odkryła w sobie pasję do śpiewania. Ja też, naturalną koleją rzeczy, trafiłem w wieku 11 lat do szkoły muzycznej, gdzie uczyłem się gry na perkusji, ale już wcześniej chwytałem za instrumenty perkusyjne i afrykańskie bębny grywając na pielgrzymkach. Nieocenionym przewodnikiem w moim przypadku był z pewnością starszy brat, który zainteresował mnie rytmem, instrumentami perkusyjnymi i perkusją. To on kupił mi pierwsze instrumenty jak Djembe czy zestaw perkusyjny marki Polmuz. To także on wprowadził mnie w świat muzyki jazzowej.
Jak wspomina Pan udział w programie Must Be The Music?
To była bardzo szalona przygoda! Do programu trafiłem przypadkiem odwdzięczając się Igorowi Herbutowi za przysługę, którą wyświadczył mi chwilę wcześniej, kiedy studiowaliśmy razem na Uniwersytecie Zielonogórskim. Sam zawsze stroniłem od tego typu programów i muzyki głównego nurtu, która tam była głównie promowana. Zgodziłem się jednak na udział z zespołem, który de facto nie istniał. Nie mieliśmy repertuaru a pierwszy raz w tym składzie spotkaliśmy się na próbie dźwięku na scenie programu Must Be The Music. Z tego co pamiętam Igor wysłał nam wcześniej nagrany przez siebie na komórkę pilot utoworu, którego nauczyliśmy się zdalnie... Okazało się, że przeszliśmy dalej i jeszcze dalej - finalnie wygrywając! Utwory przygotowywaliśmy na gorąco - z odcinka na odcinek. Jako anegdotkę mogę dodać, że sprawa i zespół był tak świeży, że jeszcze podczas trwania programu myliłem imiona chłopaków z zespołu, hahaha.
Jakie jest Pana największe muzyczne marzenie?
Szczerze mówiąc bardzo trudne pytanie. Wydaje mi się, że większość rzeczy, o których muzycznie marzyłem już się spełniła. Na co dzień współpracuję ze wspaniałymi artystami i artystkami, których w większości mogę nazwać moimi przyjaciółmi. Od 9 lat prowadzę swój własny zespół, z którym nagrywam albumy wypełnione autorską muzyką. Koncertuję praktycznie na całym świecie, grałem z wieloma z moich polskich i zagranicznych idoli, mam na koncie kilka nominacji do Fryderyków, wygraną masę nagród i nagranych około 30 płyt, w tym podwójnie platynową. Największe marzenie, które do tej pory się spełniło to zaproszenie do zespołu i wspólny koncert z legendą polskiego jazzu - Tomaszem Stańko a marzenie do spełnienia? Nie grałem jeszcze nigdy koncertu w Stanach Zjednoczonych, które w pewnym sensie są kolebką muzyki, którą się zajmuję, więc chyba na ten moment trasa koncertowa w USA.
Wcześniej grał Pan w zespole Lemon. Muzyka, którą Pan obecnie tworzy znacznie się różni od poprzedniej. Skąd ta zmiana?
Tak naprawdę to nie jest żadna zmiana. Jak wcześniej wspomniałem, do Must Be The Music trafiłem nie do końca z własnej woli i mimo, że muzyka LemONa to bardzo wartościowa muzycznie, tekstowo i emocjonalnie twórczość to ja od zawsze byłem bardzo związany z jazzem, chyba aż do przesady. Obecnie na szczęście stałem się mniej radykalny i odczuwam ogromną radość przy graniu piosenek, czy to ostatnio podczas koncertów z magiczną Anną Rusowicz, czy podczas trasy 10-lecia LemON, na którą zostałem zaproszony przez Igora albo też przy różnych okazjonalnych projektach, gdzie zdarzało mi się grać z takimi artystami jak Marek Piekarczyk, Krzysztof Cugowski, Andrzej Krzywy, Krzysztof Iwaneczko i wielu innych.
Jakie ma Pan muzyczne plany na obecny i przyszły rok?
W tym roku w planie jest przede wszystkim sporo koncertów z różnymi zespołami, ale także i kilka działań wydawniczych, co do których dużo zależy od tego jak ułożą się tryby w maszynie o nazwie "premiera". W każdym razie zarejestrowaliśmy niedawno materiał na nową płytę zespołu, który prowadzę razem z żoną Klara Cloud & The Vultures a także materiał na nowy album kwintetu Adama Jarzmika.
Przyszły rok natomiast to dla mnie duże wydarzenie, bo mój zespół Piotr Budniak Essential Group będzie obchodził jubileusz 10-lecia, więc szykuje się sporo niespodzianek, między innymi koncerty ze znakomitymi gośćmi zza granicy a także nowe nagrania, ale póki co nie zdradzam szczegółów.
Jaką przygodę muzyczną wspomina Pan najczęściej?
Muzyka dała mi w prezencie bardzo wiele wspaniałych chwil, przygód oraz wspomnień i ciężko będzie mi wybrać takie, do którego najczęściej wracam. Każdy wyjazd, koncert, nagranie to wielka radość i przywilej, możliwość dzielenia sceny z innymi ludźmi, którzy mają podobną pasję do Ciebie i wspólne granie to jest coś, co bardzo ciężko zamknąć w słowach. Ostatnio często wracam myślami do trasy koncertowej z moim zespołem Piotr Budniak Essential Group, z którym w siedem dni zagraliśmy siedem koncertów odwiedzając Austrię, Czechy, Niemcy, Słowenię i Słowację. Myślę o tym sporo, bo sprawa jest wciąż żywa. Wróciliśmy całkiem niedawno, ale też sam to wszystko organizowałem od strony managerskiej i logistycznej. Co tu dużo mówić jestem z siebie dumny, że wszystko się super udało! O, ale właśnie zdałem sobie sprawę z ważnego muzycznego marzenia - chciałbym mieć managera, bo to cho****** dużo roboty.