Uważa się Pan za wizjonera?
Myślę, że w pewnym sensie tak i w pewnych kontekstach. W kontekście kabaretów tak. Od początku w moim myśleniu o kabarecie i w wymyślaniu było zawsze szukanie tematów, których jeszcze nie było. Zawsze goniłem za czymś oryginalnym, nietypowym - takim, żeby nikt nie powiedział "a to ja już widziałem". Poza tym każdy człowiek, który zajmuje się sztuką (mam tu na myśli sztukę prawdziwą) musi mieć jakąś wizję. Musi mieć perspektywę do czego dąży i czego chce. I tę wizję po prostu realizować. A my w kabarecie staramy się uprawiać sztukę prawdziwą i wynieść kabaret na poziom sztuki.
Kiedy narodziła się w Panu miłość do kabaretu?
To był przypadek. Nie spodziewałem się, że mam w sobie jakikolwiek talent kabaretowy. Dopiero na pierwszym roku studiów przypadkowo to odkryłem. Bardzo skrótowo to opowiem. „Kręciłem się” w klubie studenckim. Przypadkowo znalazłem się w jednorazowym przedstawieniu, które było pokazane przed publicznością. Kierownik klubu studenckiego dobrał z nas pierwszaków obsadę tego programu. To był materiał kabaretu, w którym kiedyś działał. Wystąpiliśmy. I to była moja miłość od pierwszego wejrzenia. Zrobiłem coś na scenie i ludzie z tego się zaśmiali. To było niesamowicie ekscytujące. To był zastrzyk dopaminy czy endorfiny. Wiedziałem już, że chce to robić. Miałem na roku kolegę, który miał podobne doznanie i razem zaczęliśmy coś tworzyć. To był sam początek mojej drogi kabaretowej. Oczywiście wtedy to nie miało wymiaru myślenia w kategoriach "to będzie moja praca" "z tego będę się utrzymywał". Tylko przekonanie, że teraz chcę to robić, bo mam z tego dużo frajdy i przyjemności.
Co uważa Pan za swój największy sukces?
To, że mam 60 lat i że wciąż tworzę coś co kocham. Jest to moją pasją, a jednocześnie jest to moją pracą. Wszyscy w kabarecie "Hrabi" tak mamy. Sukcesem dla nas jest to, że wciąż jesteśmy twórczo młodzi. Niedawno zrobiliśmy nowy program i jest według mnie świetny. Podobnie uważa też widownia. Mam 60 lat i czuje, że to co najlepsze w moim życiu jeszcze się nie wydarzyło, to cały czas jest przede mną.
Jak wspomina Pan swoją działalność w kabarecie "Potem"? Tęskni Pan czasem za tym okresem?
Tak, ale to są dwie osobne miłości: kabaret "Potem" i kabaret "Hrabi". Trochę na innym statusie funkcjonowałem w obu składach. W kabarecie "Potem" liderem był Władek Sikora. On pisał większość tekstów, reżyserował i brał artystyczną odpowiedzialność. Dla mnie to był czas rozwoju. Władek dużo eksperymentował. On był takim moim guru kabaretowym. To był dla mnie czas dojrzewania pod względem artystycznym i pod względem myślenia. Tam się nauczyłem traktować kabaret jako sztukę, a nie jako lekką formę zabawową. Do dzisiaj cały ten fundament wartości, które jako człowiek kabaretu noszę w sobie, wyniosłem z kabaretu "Potem". A z drugiej strony tęsknota też za tamtymi czasami i ludźmi, z którymi występowałem. Jako grupa entuzjastów nie zdawaliśmy sobie sprawy, że kabaret "Potem" osiągnie tak wielki sukces i jak będzie postrzegany dzisiaj.
Jak Pan wspomina okres, kiedy tworzył Pan "Spadkobierców"?
Bardzo dobrze. Dla mnie "Spadkobiercy" to było wielkie wyzwanie, niesamowity krok rozwojowy. Nie tylko dlatego, że byłem reżyserem tego przedsięwzięcia, ale także w serialu występowałem i odpowiadałem za artystyczną całość. Serial "Spadkobiercy" najpierw pojawił się w klubie jako impreza cykliczna, cotygodniowa. Jako, ze budżet klubowy nie był wysoki, fakt, ze raz w tygodniu miałem pewna imprezę cieszył mnie i tych, którzy „zaskoczyli” tę formułę. To jest jeden z pomysłów scenicznych, z którego jestem najbardziej dumny. Kiedy wymyśliłem "Spadkobierców" nawet nie podejrzewałem, że to kiedyś będzie realizowane w telewizji. W TV4 zostało nakręconych około 80 odcinków. Do dzisiaj mnóstwo ludzi mnie nagabuje, żeby do tego wrócić. Ludzie za tym tęsknią. Mam świadomość, że to nie jest produkt dla masowego odbiorcy. "Spadkobiercy" wymagają bardziej otwartego, inteligentnego i wrażliwego człowieka - ale tych jest naprawdę dużo.
Co najczęściej wspomina Pan w swojej karierze kabaretowej?
Jakieś konkretne zdarzenia, które wryły się w pamięć. Czasami są takie, które nie należą do tych najważniejszych w życiu, ale gdzieś zostają w pamięci. Pierwszą rzeczą, która w tym momencie przychodzi mi do głowy jest to kiedy z kabaretem "Hrabi" graliśmy w Operze Leśnej w Sopocie. Było tam ok. 4,5 tys. osób. Przedstawialiśmy skecz Guru. Grałem główną postać. Wyszedłem do swoich „wyznawców” i przemawiałem do nich. W pewnym momencie kazałem im wstać, kłaść sobie ręce na ramionach, zwracać się do siebie, przebaczać i wyznawać miłość. Oni to wszystko zgodnie robili! To było niesamowite! Ja do mówiłem, a oni to posłusznie robili. To było niesamowite. Poza tym dobrze też wspominam wszystkie skecze z udziałem widzów. Uwielbiam te sytuacje. I one właśnie, gdzieś tam z tyłu głowy mi zawsze zostają. Kiedy wprowadza się widza na scenę, to tworzy się na scenie taki specyficzny rodzaj napięcia. Widownia jest wtedy bardziej wyczulona i bardziej chętna do aplauzu, kiedy patrzy, że ktoś z nich jest na scenie i „się meczy” a nie są oni.
Gdyby nie kabaret to co robił by Pan w życiu?
Życie to są takie sekwencje konsekwencji zdarzeń, które następują po sobie. Gdyby nie kabaret to pewnie nie zostałbym kierownikiem klubu studenckiego. Gdybym nie został kierownikiem klubu studenckiego to nie wiem czy zainteresowałbym się plastyką. Gdyby nie kabaret to prawdopodobnie zostałbym jakimś instruktorem w domu kultury i prowadziłbym jakieś zajęcia. Trudno mi powiedzieć, bo nie wiem na ile kabaret ukształtował we mnie ten pęd do pracy i tworzenia - a na ile to miałem już w sobie przed kabaretem. Trudno jest jednoznacznie to określić, jedynie można coś podejrzewać.
Ma Pan wiele pasji: malarstwo, narty, tenis, kabaret, majsterkowanie. Skąd taka wszechstronność?
To jest chyba kwestia otwartości. Jestem otwartym człowiekiem, na wiele rzeczy i na to co życie mi przyniesie. Życie coś człowiekowi podsuwa i jego otwartość powoduje czy człowiek to zasymiluje (zostanie przy tym, bo to mu sprawia frajdę). Jeżeli człowiek coś poznaje i po pierwsze to sprawia mu frajdę i w jakiś sposób czuje, że się realizuje, a jednocześnie to ma sens i przechodzi w dobrą jakość - to wiadomo, że takie rzeczy chce się robić.
Nie ukrywa Pan, że za sprawą lockdown'u zaczął Pan malować. Co Pan najchętniej przedstawia na swoich obrazach. Ile czasu Pan poświęca tej pasji?
Malowałem już wcześniej, ale bardzo okazjonalnie. Tak od czasu do czasu, dla przyjemności. Okazało się, że przez długi czas "Hrabi" nie będzie jeździł i nie będzie zarabiał. Jestem człowiekiem, który prowadzi bardzo aktywny tryb życia. To nagłe wyhamowanie po pewnym czasie mogłoby się dla mnie skończyć katastrofą psychiczną. Trudno było się odnaleźć w takiej rzeczywistości, że nagle nie ma nic. Przez pierwszy tydzień lockdown'u wyspałem się…. I co dalej? Wiedziałem, że muszę coś ze sobą zrobić bo oszaleje. Malowanie zawsze sprawiało mi wielką frajdę. Zdawałem sobie sprawę, że będę miał bardzo dużo czasu. W związku z tym decyzja była naturalna. Zrobiłem wielkie zakupy w internecie. Z tym co było mi potrzebne i zamykałem się w swoim gabinecie i po nocach malowałem. Rano nie musiałem nigdzie wstawać, gdzieś się spieszyć. W pełni oddałem się swojej drugiej pasji. Malowałem, eksperymentowałem. Mam kilku zaprzyjaźnionych malarzy i zacząłem przedstawiać im swoje próby i swoje pomysły na malowanie. Otrzymywałem od nich pozytywne opinie i wsparcie. I to był dobry sposób na przetrwanie pandemii. Jak ktoś mnie teraz zapyta czy to był dla mnie stracony czas, to odpowiem - nie! Dla mnie pandemia bowiem była łaskawa. Odnalazłem i zgłębiłam swoją druga, twórczą pasję życiową.
Obecnie zdecydowanie mniej czasu poświęcam na malowanie. Niestety i „stety”. "Hrabi" znowu rozpoczął życie koncertowe. Mało czasu. Niestety wieku się nie oszuka. Czas regeneracji po takiej trasie wymaga co najmniej jednej doby, żeby w jakiś sposób wrócić do równowagi. A do malowania nigdy nie siadam, kiedy jestem zmęczony i kiedy mi się nie chce. Maluję tylko wtedy, gdy poczuje takie pragnienie. A tych wyjazdów jest teraz tak dużo, że ten zew nie udaje mi się poczuć tak często. Ale na szczęście takie chwile mam. Zasiadam za sztalugą z dobrą muzyką i z kieliszkiem dobrego wina i znikam w swoim magicznym świecie.